+2
Raven 2 września 2017 21:54
Link do części pierwszej: https://raven.fly4free.pl/blog/3142/senja-lofoty-czesc-1

Po objechaniu zjawiskowej Senji i noclegu w Brøstadbotn ( https://www.airbnb.pl/rooms/13895209 ), wyruszyliśmy na Lofoty. Naszym celem było Gravdal, wioska położona mniej więcej w trzech czwartych Lofotów, koło miasta Leknes.

Trasa wyglądała tak:



Trasa może nie jest bardzo długa (w sensie kilometrów), niemniej trzeba pamiętać że drogi wiją się wśród fiordów i długich prostych odcinków praktycznie nie ma. Trzeba mieć cały czas napiętą uwagę, zwłaszcza że nawet główne drogi nie są bardzo szerokie, a ostre zakręty mogą być nawet co kilkadziesiąt sekund. Powoduje to szybsze niż normalnie zmęczenie i trzeba dość rozsądnie mierzyć siły. Jeśli chodzi o czasy jazdy rozsądnym założeniem jest przelicznik 1km/1 min.

Trasa przebiega głównie drogą E10 i oferuje cudowne widoki.

Poniżej kilka fotek z Austnesfjorden rasteplass, parkingu z punktem widokowym:







Po krótkim postoju warto się zatrzymać w pobliskim Svolvaer by zrobić zakupy w Remie 1000. Sklep jest duży i dobrze zaopatrzony, poza tym tuż przy E10 (można się zatrzymać albo na parkingu przy sklepie, albo na pobliskim przy molo dla promów).

Zaraz po zakupach ruszyliśmy do Gravdal. Chcieliśmy jeszcze tego dnia, przed odbiorem domku zdobyć Offersøykammen, niestety bardzo niskie chmury uniemożliwiły nam to. Zresztą to ciekawa zależność na Lofotach, na jednej wyspie może być cudowna pogoda i ani jednej chmurki, a 20-30 km dalej na innej wyspie lać jak z cebra przez cały dzień. Polecam lekturę lokalnej pogody planując każdego dnia wypady i odpowiednio je modyfikować podług prognoz: https://www.yr.no

Finalnie niestety Offersøykammen nie zdobyliśmy już (za mało czasu, bo w kolejne dni harmonogram był zbyt napięty), ale gorąco polecam:



Nasz nocleg (5 nocy) mieliśmy poprzez Airbnb: https://www.airbnb.pl/rooms/13654901

Dom posiadający w pełni wyposażoną kuchnię (w tym zmywarka i płyta indukcyjna), pralkę, 2 sypialnie, 2 łazienki oraz salon i ogród. Co prawda całość już nieco zużyta, ale stosunek ceny do jakości (zwłaszcza w Norwegii) był bardzo atrakcyjny - około 170 zł za noc na osobę.

Następnego dnia mieliśmy zaplanowany trekking na plaże Kvalvika.

Polecam zaparkować na małym parkingu, kilkaset metrów przed tym właściwym bo ten jest w sezonie bardzo zatłoczony.

Z E10 trzeba zjechać w bardzo malowniczą drogę by po kilku kilometrach dojechać na parking.





Z parkingu idzie się dość łatwym szlakiem na około 200 metrowe siodło, by zejść z niego na samą plażę. Mieliśmy jeszcze wyjść z Kvalviki na Ryten, ale niestety zbyt niskie chmury to uniemożliwiły.

Poniżej kilka fotek z tego cudownego miejsca.








































Po tym trekkingu mieliśmy w planie 4 kolejne plaże:

Ramberg, Skagsanden, Storsandnes i Myrland.

Ramberg






Skagsanden

















Storsandnes i Myrland.









Storsandnes i Myrland są bardzo ciekawe o tyle że to już lekkie odludzie i nie ma tam w zasadzie żadnych ludzi czy tym bardziej turystów, a jednocześnie to tylko kilka kilometrów od E10. Tylko my i przeżerające piękno przyrody...

Następnego dnia niestety prognoza na większą część Lofotów była taka sobie, ale najważniejsze że nie padało. Tylko niestety te niskie chmury.

Zdecydowaliśmy pojechać do Svolvaer i popłynąć do sławnego Trollfjordu. Rejs jest dość długi bo około 3-4 h. Detale i rozkład tutaj: https://www.trollfjordcruise.com
Minus tylko jeden, 700 koron od osoby. Ale cóż raz się żyje, a potem by się tylko żałowało w razie rezygnacji z tego punktu programu.
Całość osładza fakt iż lunch, kawa, herbata czy ciastka i inne tego typu przekąski są w cenie rejsu.
Załoga rozdaje również kombinezony chroniące od wiatru i wody. Nie radzę kozakować, myślałem że mi się nie przyda, a już po 30 minutach dziękowałem Bogu za ten wynalazek.

Nawiasem mówiąc w Svolvaer można się zaopatrzyć w mięso renifera (np pod postacią salami), a jak ktoś ma małe dzieci to polecam kupić bardzo cacany plecaczek z reniferem. Sam taki kupiłem córce na prezent (była za mała na taką wyprawę i musiała zostać w domu). Nie jest to tandeta i przy cenie 150 koron nie urywa d... :P

A wracając do rejsu. Po około godzinie i 15 minutach rejsu wzdłuż zachwycającej linii brzegowej Lofotów, wpływa się do ultra wąskiej gardzieli, która jest Trollfjordem. I wtedy zaczyna się magia...
Załoga nęci złowionymi wcześniej rybami orły, które zaczynają latać nam nad głowami. To, w połączeniu ze scenerią fiordu powoduje nieustanne ciarki na plecach. Czysta magia...

W każdym razie rejs warty tych pieniędzy.



























Po tych niesamowitych wrażeniach decydujemy się jeszcze na zobaczenie plaży Unstad.

Po drodze mijamy jeszcze kilka urokliwych miejsc...



















...by dotrzeć do zjawiskowej plaży Unstad... Zwłaszcza samotny kościół robi niesamowite wrażenie, tuż nad morzem otoczony górami...













Po tylu wrażeniach wracamy na kwaterę.

Wieczorem sprawdzam nerwowo pogodę. I tu świetna wiadomość! Następne 3 dni słoneczne!

Czas zatem zacząć główne danie naszej wyprawy, czyli Reine i okolice!

Plan był można rzec standardowy:

Reine i Reinebringen, Vindstad/Bunes, Kirkefjord/Horseid (najpiękniejsza plaża na Lofotach) oraz A i koniec Lofotów.

Z samego rana pojechaliśmy do Reine żeby zdążyć na prom do Vindstad (około 55 zł na osobę w obie strony) - http://www.reinefjorden.no/rutetabell_engelsk.htm

Od tego roku można w kasie płacić kartą (dawniej tylko gotówka). Przyznam szczerze że obsługa pozostawia takie sobie wrażenie - promy rzadko odchodzą punktualnie (zwłaszcza rejsy powrotne mogą mieć nawet godzinną obsuwę!). Aczkolwiek jest to nie do końca wina armatora. Reine po prostu odwiedza taka ilość turystów że lokalna infrastruktura ledwo jest w stanie taką ich liczbę "przerobić". Reine przeżywa stan permanentnego oblężenia. Na ulicach jest chyba minimum z 10 razy więcej turystów niż miejscowych, co przy tego wielkości wiosce robi wrażenie - główne skupisko liczy z 40-50 domów.

Vindstad jest bardzo urokliwe, to odcięta od świata wioska (brak dróg dojazdowych, tylko motorówka bądź prom) leżąca w pobliskim fiordzie. Niektóre domki wyglądają bajkowo, chociaż mieszkać tam to nie do końca może być bajka...










Zaraz za wioską zaczyna się dość łagodne podejście na siodło, około 200 metrowe by potem opadać na plażę. Chcieliśmy wejść na pobliski Helvetestinden, ale niestety chcąc powrócić promem tego samego dnia i jeszcze zdobyć Reinebringen było to niewykonalne.

Sama plaża jest dość urokliwa i wygląda tak:












Wracając zaliczyliśmy aż godzinną obsuwę promem (za dużo pasażerów i prom musiał wykonać dwa kursy) i nie byliśmy pewni co do Reinebringen, z powodu dość później już godziny (18-19).

Niemniej zdecydowaliśmy się. Szlak zaczyna się tuż za Reine idąc w stronę A, tuż za tunelem (piesi mogą go obejść starą drogą, która "obchodzi" tunel).

Na początku szlaku wbita jest tabliczka z ostrzeżeniem lokalnych władz iż jest to odradzana trasa (do czasu zbudowania schodów). Góra ma około 500 metrów i rzeczywiście szlak jest bardzo trudny. Absolutnie nie nadaje się w deszcz lub tuż po nim. Ryzykuje się wtedy naprawdę zdrowie lub życie. Wejście tylko w słoneczną pogodę gdy szlak jest suchy. A i tak jest wtedy dość niebezpieczny - nachylenie tak około 50-70 stopni, osuwający się piasek i kamienie. Miejscami naprawdę strach iść. W ferworze wspinaczki zeszliśmy z właściwego szlaku i zaczęliśmy się wspinać po prawie pionowej ścianie (jak po drabinie) - kiedy do mnie dotarło że coś jest bardzo nie tak kiedy byłem na wąskiej półce (na szerokość stopy) i nie dało się już iść w górę. W dół też nie za bardzo, bo trzeba było się opuścić "na ślepo" żeby dosięgnąć półki poniżej... Dobrze że idący za mną ojciec mi pomógł, prowadząc mi stopę. Najedliśmy się strachu, ale powoli zeszliśmy i wróciliśmy na właściwy szlak. Naprawdę trzeba się pilnować, zarówno wchodząc jak i wychodząc. Wejście na własne ryzyko, bo raczej wasze ubezpieczenie tam nie zadziała...

Za to widoki... To po prostu inny świat... Czysta magia.











Bilans dnia to wyjazd około 8, a powrót około 22-23 :P

Następnego dnia zaplanowaliśmy Kirkefjord/Horseid oraz A.

Do Kirkefjordu odchodzi ten sam prom co do Vindstad. Zaletą Kirkefjordu jest to że bardzo mało turystów się tam udaje. Np do Vindstad to było około 50-60, a do Kirkefjordu max. 10-15. Wynika to z faktu iż na samą plażę raczej ciężko dość chcąc wrócić tego samo dnia powrotnym promem i większość nocuje na plaży pod namiotem i wraca następnego dnia. My nie mając namiotów musieliśmy się zadowolić widokiem z siodła. Bilet to około 65 zł w obie strony na osobę.

Plaża ta to również bajka, wg mnie najładniejsza na całych Lofotach. Poniżej zdjęcia samego Kirkefjordu oraz plaży Horseid.
















Po powrocie rozkoszowaliśmy się zjawiskowym Reine.








W samym Reine jest dość drogawo :P Jak ktoś ma ochotę na Hamburgera za 40-45 zł to jest to świetne miejsce ;) . Za 2 kawy i dwa ciastka w miejscowej kawiarni zapłaciliśmy 75 zł :P .

Po tych wydatkach czas na A i koniec Lofotów.

Droga z Reine do A początkowo nawet dość szeroka (nowy odcinek) gwałtownie się zwęża do tak wąskiego pasma (również podobnie przed samym Reine) iż mijanie to albo lusterko lusterko na 1/2 biegu lub jeden samochód musi wjechać w "mijankę" ("łezka" na poboczu).
Kończy się jednak dość spektakularnie bo na końcowy parking E10 prowadzi tunel :P .

Z parkingu (sklep z pamiątkami + toaleta) można dojść na urokliwe miejsce widokowe.







To niestety nasz ostatni "pełny" dzień na Lofotach. Na następny dzień długa droga powrotna do Tromso (około 500 km).

Rano spakowani wyruszamy w stronę Tromso. Po drodze chcemy zobaczyć jeszcze dwie ostatnie plaże Haukland i Uttakleiv. Zjazd z E10, kilka kilometrów i...

Haukland







Potem krótki tunel i...

Uttakleiv










Po tych cudownych miejscach z ociąganiem ruszamy w niestety koszmarną jak się później okazało drogę do Tromso. Przez 8 dni wstawaliśmy skoro świt i szliśmy spać po północy. Napędzała nas adrenalina. Niemniej w przedostatni dzień już organizm wiedział że nie ma co jej w nas pompować bo nie ma już nic do zobaczenia i po prostu dopadło nas koszmarne zmęczenie. Ponadto tylko ja byłem kierowcą. Ok już mi się zdarzało robić 800-900 km jednego dnia, ale co innego autostrada, a co innego 500 km droga wijąca się wokół fiordów gdzie zakręty mogą być co kilkadziesiąt sekund i jedzie się 60-70 km/h. Dodatkowo przez połowę drogi, od okolic Narviku, dopadła nas okropna ulewa towarzysząca nam już do Tromso. Miejscami tak natarczywa że jechaliśmy 40 km/h. Całą trasę pokonaliśmy w ponad 10h... Ledwo już patrząc na oczy miałbym stłuczkę na około kilometr przed wypożyczalnią w Tromso (nie zjechałem na wewnętrzny "pas" ronda jadąc na trzeci zjazd, myśląc że to drugi). Na szczęście refleks zadziałał i wszystko było ok. Zatankowałem, zostawiłem auto pod Hertzem i wrzuciłem kluczyk do skrzynki.

Bedąc totalnie zmęczeni już nie byliśmy w stanie zwiedzać Tromso czy nawet iść na wymarzonego steka z renifera do pobliskiej restauracji :(

Potem już tylko około 1200 m do hotelu. Był to ten sam hotel co pierwszej nocy po przylocie: Pierwszy nocleg to ABC Hotell: https://www.tripadvisor.com/Hotel_Review-g190475-d288977-Reviews-ABC_Hotell-Tromso_Troms_Northern_Norway.html

Koszt też ten sam czyli 550 zł, a więc około 184 zł/osoba.

Rano skoro świt na autobus na lotnisko (około 66 zł na osobę w obie strony) i do Krakowa przez Oslo.
Mimo że mam już dość sporo lotów na koncie (129), to w Tromso pierwszy raz spotkałem się z samoobsługowym check-inem bagażu rejestrowanego. Drukuje się karty i paski w automacie, zakłada, skanuje się "pistolecikiem" (jak z supermarketu) i kładzie na taśmę. Potem już standard jak wszędzie, czyli kontrola bezpieczeństwa.

W Norwegianie jest wifi na pokładzie, ale dość wolne. Ot raczej ciekawostka dla cierpliwych bądź zdesperowanych :P .

Jednym słowem wyjazd niemalże w 100% perfekcyjny. Mądry o doświadczenia rekomendowałbym minimum o jeden dzień więcej na Senji i minimum o jeden więcej na Lofotach, czyli odpowiednio pełne 2 i 5.
My mieliśmy co prawda 9, ale: 2 odpada na loty i 2 na przejazdy (Senja-Lofoty i Lofoty-Tromso). Czyli "tylko" 5 pełnych zostaje. W 11 dniach (zamiast wspomnianych 9) było by 101% normy :)

Minusem całej wyprawy były tylko w zasadzie ceny (jak to w Norwegii) i coraz bardziej zatłoczone Lofoty (miejscami wręcz do karykaturalnej przesady jak w Reine).

A teraz koszty na osobę (przy założeniu 3 osób, co jest istotne w podziale takich kosztów jak samochód, benzyna czy noclegi):

- Przelot Kraków-Tromso-Kraków: 1226 zł
- 8 noclegów (6 Airbnb i 2 hotel): 4066 zł czyli 1355 zł/osoba
- Promy: 1410 zł czyli 470 zł/osoba
- Samochód: 7dni w cenie 1332 zł czyli 444 zł/osoba
- Olej napędowy: 668 zł czyli 222 zł/osoba
- Jedzenie (z Polski i kupione w Norwegii): 1155 zł czyli 385 zł/osoba
- Autobus Lotnisko-Tromso-Lotnisko: 198 zł czyli 66 zł/osoba

W sumie wyszło około 4200 zł (bez prezentów, pamiątek i innych ekstrawagancji, ale oczywiście tego nie liczę bo to już indywidualna sprawa). Na pewno tą kwotę można zoptymalizować (np biorąc czwartą osobę czy decydować się na bardziej budżetowe rozwiązania poszczególnych pozycji).

Jednym słowem WARTO wybrać się na Lofoty! To jeden z najbardziej magicznych rejonów Norwegii. A dysponując większym zapasem czasu zejść z utartych szlaków z namiotem. Cóż może następnym razem :)

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

izabela75 7 września 2017 13:42 Odpowiedz
Ale się rozmarzyłam czytając o Twojej wyprawie i oglądając przepiękne zdjęcia :-) znowu intensywnie sprawdzam połączenia do Norwegii :-) chciałabym powtorzyć Twoją trasę - tyle pięknych miejsc..
mikus 8 września 2017 11:24 Odpowiedz
Patrząc po zdjęciach chyba nie da się trafić kilku ładnych słonecznych dni pod rząd na Lofotach. Będąc w lipcu męczyły nas te same niskie chmury. Trzeba brać to pod uwagę, bo na zdjęciach z neta Lofoty wyglądają na piękne, słoneczne miejsce, zaś rzeczywistość okazuje się trochę inna.
arkus 18 października 2017 21:06 Odpowiedz
Magiczne miejsce. Super relacja. Teraz kombinuje, za co, po co, ... daj spokój, nie...